Pan Soczewka na dnie oceanu, Jan Brzechwa


Brzechwa to klasyka. Ale wstyd powiedzieć, Pana Soczewki nie znałam! Franek również, więc z przyjemnością on słuchał, a ja czytałam. Sporo czasu poświęciliśmy też na oglądanie pięknych ilustracji Szancera.
Pan Soczewka na dnie oceanu to historia o filmowcu, zdobywcy Złotych Palm i innych nagród za filmy kręcone w puszczy, w kropli wody, na księżycu i innych niesamowitych miejscach, który postanowił znowu zaskoczyć czymś swoich wielbicieli.

Rzekł pan Soczewka: "Nie dbam o sławę, 
wiem tylko jedno: muszę niebawem
Znów stworzyć takie filmowe dzieło,
Które by całym światem wstrząsnęło!
Księżyc to fraszka. Teraz dopiero
Cudów dokażę moja kamerą.
Zgłębię ocean, zgłębię go do dna,
Nęci mnie taka podróż podwodna!
Nikt jeszcze nie wie, co się tam dzieje,
Dowiem sie pierwszy i mam nadzieję,
Że rząd da mi na to przyzna fundusze.
Teraz do pracy zabrać się muszę!"



Nasz niestrudzony reżyser i podróżnik opracowuje z najmądrzejszymi inżynierami specjalny statek, wielce skomplikowany (opis aż iskrzy się trudnymi technicznymi słowami, dla chłopaków bomba!). Na dnie statku w kształcie kuli znajduje się pocisk - atomosonda z kabiną i niezbędnymi do filmowania przyrządami...

Tutaj nadmienić sobie pozwolę,
Że wewnątrz statku, na samym dole,
Mieścił się pocisk, co od tej strony
Miał być w głębiny wód wystrzelony.
Pocisk ten zwał się atomosonda.
Zaraz wam powiem, jak on wyglądał.
Mierzył sześć metrów. Górna połowa,
Czyli rakieta pięciostopniowa,
Nieść miała pocisk w morską głębinę
Z szybkością trzystu mil na godzinę.
W dolnej połowie atomosondy
Była kabina, a w niej przyrządy
I urządzenia elektronowe,
Aparatury kompletnie nowe:
Więc mechaniczny wzrok, a co więcej
Trzy wysuwane dowolnie ręce,
W nich zaś kamery trzy samodzielne,
Automatyczne i wodoszczelne.
Kabina miała zrobione ściany
Z masy przejrzystej, dotąd nieznanej. (...)
W razie potrzeby pocisk z podłogi
Wypuszczał sztuczne stalowe nogi,
By na podwodne kroczyć połowy.
Napęd, rzecz prosta, miał atomowy.

Nasz bohater wyruszył z trzyosobową załogą i psem Kalasantym, żegnany z honorami przez szczecińskie dzieci, orkiestrę i mieszkańców miasta...


 Z pocisku wystrzelonego na dno oceanu, badał i filmował podwodny świat... i odkrył zatopioną Atlantydę!

Stało tam miasto nieogarnione
Przed tysiącami lat zatopione.
Rzekł pan Soczewka: "O zakład idę,
Żeśmy trafili na Atlantydę!
Jakiż w tych czasach bywał budulec,
Że mógł działaniu wieków nie ulec!" (...)

Wąskie ulice stały nietknięte,
Oblane wodą, jak atramentem,
I reflektorów potężne błyski
Z trudem drążyły ten mrok pobliski.
W mieście podwodnym, po tylu wiekach,
Nie było widać śladu człowieka,
Ni czaszek ludzkich, ni ludzkich kości.
Wszystko zapadło w otchłań nicości.


Nie brakowało chwil pełnych grozy, pan Soczewka w atomosondzie musiał zmierzyć się z podwodnymi stworami, siedmiogłowymi smokami, ogroooomną ośmiornicą... Na szczęście nasz bohater wychodzi cało z każdej opresji...


i powrócił na statek, gdzie oczekiwała go szczęśliwa załoga, i świetlana przyszłość :) 


Pan Soczewka na dnie oceanu,
Jan Brzechwa, 
ilustrował Jan M. Szancer, 
Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1986 r, wydanie IV.

Komentarze