(*) O Krzysztofie Kolbergerze



Bardzo smutno, bardzo żal... (*) (*) (*)


Z Krzysztofem Kolbergerem rozmawiałam raz, choć często spotykałam go na konferencjach poświęconych rakowi nerki. Umówiłam się z nim telefonicznie. Zaprosił mnie do siebie do mieszkania, które jak się okazało, znajdowało się bardzo blisko mojej ówczesnej redakcji.
Od razu zaprowadził mnie do sypialni, przepraszając za tak niekonwencjonalne miejsce na rozmowę z dziennikarką ;) Przyczyna była błaha - akurat panie sprzątały mu mieszkanie. Sypialnia była jedynym miejscem, gdzie można było spokojnie porozmawiać.

Trochę denerwowałam się tą rozmową. Niesłusznie. Okazał się być bardzo sympatycznym człowiekiem, choć trzymającym dystans. Uważnie słuchał, uważnie mówił, uważnie patrzył. Podziwiałam go - w swojej chorobie był bezkompromisowy, cały czas zmobilizowany i do pracy i walki z chorobą. Jego książka szybko stała się dla mnie ważna także ze względu na temat przewodni. Słowo RAK przywołuje wiele wspomnień. Uwiera. Zatrzymuje.


Tak pisałam o nim kilka miesięcy temu, na prywatnym blogu. Wiadomość o Jego śmierci wprawiła mnie w zdumienie. Bo Jemu miało się udać. Bo tak długo mu się udawało. Przechytrzyć śmierć. Żyć na przekór. Z wyrokiem, ale nadal pięknie. I działać w słusznej sprawie, i dawać przykład i nadzieję


Niżej fragmenty naszej rozmowy.

Nie dajmy się zaskoczyć


dodatek Polska Unia Onkologii (Życie Warszawy, 30 czerwca/1 lipca 2007)

Choroba nowotworowa pojawiła się u Pana 17 lat temu. Dowiedział się Pan o niej w czasie, gdy na raka umierała Pana siostra.

Byłem przypadkowo u lekarki i opowiadałem jej o siostrze, która walczyła w tym momencie z chorobą nowotworową. Lekarka wykazała się dużą mądrością i powiedziała "Panie Krzysztofie, w takim razie zrobimy Panu na wszelki wypadek badanie USG nerki". Okazało się, że mam raka nerki, którą trzeba było usunąć. Niestety, nikt mi wtedy nie powiedział, że komórki rakowe nerki bardzo często tworzą tzw. śpiochy. Przyklejają się gdzieś w organizmie i nawet po wielu latach mogą się odezwać. Tak się stało. Po 15 latach odezwały się w trzustce. I znowu przerzut odkryty przypadkiem. Pojawiła się żółtaczka mechaniczna. Po roku kolejny przerzut znowu stwierdzony przypadkowo w wątrobie. W tej chwili co miesiąc przechodzę badania. Wcześniej badałem się, ale nie tak często jak powinienem.

Dlatego tak nawołuję ciągle do badania się. Można walczyć, trzeba walczyć, a przede wszystkim należy wyprzedzić chorobę, badając się regularnie. Musimy walczyć o to, aby każdy miał dostęp do badań i świadomość, że należy je robić. Bo choroba może dotyczyć każdego z nas. Trudno cały czas żyć ze świadomością, że możemy zachorować, ale przynajmniej rad do roku o tym pamiętajmy i badajmy się.

W czasie ostatnich dwóch lat przeszedł Pan dwie operacje. Mimo tego cały czas Pan intensywnie pracuje. Skąd bierze Pan na to siły?

Praca jest dla mnie formą terapii. Organizm mobilizuje się do walki z chorobą. Ważne, by nie siedzieć w domu, nie dać się chorobie, by choroba nie stała się jedyną treścią życia. Choroba przewróciła moje życie do góry nogami. Po operacji trzustki mam cukrzycę, rytm dnia musi być podporządkowany badaniu poziomu cukru we krwi, podawaniu insuliny, jestem na specjalnej diecie.Ale okazuje się, że można i zawód wpisać w ten rytm. Funkcjonuję tak, że czasem udaje mi się zapominać o tym, że jestem chory. Nawet już tak się nie nazywam, wiem, że to mam, ale mój stan jest na razie patowy - coraz lepiej się czuję, jestem silniejszy.

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam Pana książkę "Przypadek nie-przypadek". Pana słowa, spokój, zdystansowanie są balsamem dla duszy nie tylko chorych, ale i zdrowych. Odniosłam wrażenie, że jest Pan pogodzony z tym, co przynosi Panu życie.

Może nie pogodzony, bo - jak widać - walczę i staram się pogodnie przyglądać temu, co zdarza się nam w życiu. Nie bardzo mam inne wyjście. Jestem przygotowany na każdą ewentualność i w każdej ewentualności szukam czegoś pozytywnego. Myślę, że można wypracować w sobie takie podejście do życia. Ogromna lekcję dał nam swoją postawą w chorobie i odchodzeniu Ojciec Święty. Staram się na miarę własnych możliwości zachować pogodę ducha i radość z tego, co przynosi dzień.

Przypadek nie-przypadek

Komentarze