Wakacyjne obrazki ze zwierzakami w tle



Przyszła z córką i psem. Postawiła wózek obok drewnianego podestu, na którym siedziałam i obserwowałam moich chłopaków szalejących w jeziorze. Dziewczynka rozbierała się, rozrzucając wokół wózka ubranka, ona cierpliwie je zbierała i układała na stosiku. - Justynko...
Pies - rasy nie wiem jakiej, ale jakiejś, przywiązany do wózka zerkał to na wodę to na dziecko. W końcu poszły. Pies został. Kiedy one brodziły w wodzie po kolana, on ułożył się pod podestem. Czekał. Zerkał. Po kilkunastu minutach wstał, by rozprostować kości.
- Mama, mama, pies! - Antek właśnie wybiegł z wody. Pies, znudzony, zaczął kopać dołek w ziemi. Kopał i kopał ku rosnącemu zachwytowi Antka. Zauważyła, że obserwujemy jej psa. A pies kopie.

Szybko wyszła z wody, energicznie prowadząc Justynkę.

- Co robisz?! Ja ci dam! - pies nie zdążył się obejrzeć. Mocne uderzenie w tyłek, a potem poderwanie do góry i lot na smyczy wprost pod podest - zaskoczyły go. Nawet nie zaskomlał. 

On tylko sobie kopał. Coś tam tak pachniało w tej ziemi, aż się prosiło, żeby to wykopać... Nie ruszył się już spod podestu. 


Antek zamarł w bezruchu. Ja też. Jak się ocknęliśmy, pani z Justynką były już w wodzie.



*** Ptasie opowieści ***


Kamienica na warszawskiej starówce. Chodnik. Trzepak. Na betonowych płytach uwijają się gołębie, ktoś wyrzucając śmieci rozrzucił resztki jedzenia, szybko jadły okruszyny. Jeden z nich zwrócił na siebie uwagę moich chłopaków. Czymś.
- Mama, co on tam ma? Naszyjnik?
Przyjrzałam się uważnie. Nie, nie naszyjnik, tylko skóra chleba. Z wydrążonym miąższem.
- Mama, trzeba mu to zdjąć. Jak on poleci?
My krok do przodu, on dwa kroki w tył.
- Ktoś mu tak zrobił?
Pewnie nie, choć - znając pomysłowość przeciwników gołębi - już nie jestem pewna.


***

- Mamo, nie możemy teraz iść do domu! - usłyszałam, kiedy wyszłam przed blok po chłopaków. - Bo my czekamy na patrol! Staś znalazł ptaszka w trawie, o tam, zobacz przy tym krzaczku, taki malutki był, myśleliśmy, że nie żyje, a on się zaczął ruszać - obstąpiona przez dzieci z naszych bloków mam relację w stereo do kwadratu. Każde mówi, mówią wszystkie na raz, same wykrzykniki. Staś zobaczył pisklaka. Przejęte dzieci zaopiekowały się nim. Pobiegły do jednego z rodziców (- Do nas nie, mamo, bo my mamy teraz papugę pod opieką, ona mogłaby skrzywdzić ptaszkaaa!), ten zadzwonił do ekopatrolu. 


Dzieci czekały. 

Dzieci biegały od jednej strony bloku do drugiej, a ptaszek spał w pudełku po butach. Nie minęło 40 minut. Przyjechał duży wóz, strażnicy włożyli ptaszka do klatki, podziękowali, obiecali odkarmić i wypuścić na wolność. Dzieci dumne. Uratowały wróbelka!


Kilka lat wcześniej. Marysia przybiegła do domu z małym wróbelkiem. Wypadł z gniazda. Ktoś pożyczył kontenerek. Ptaszek był malutki, osowiały, zgaszony taki... Miał wodę w miseczce i jedzenie. Nic. J. postał, popatrzył, zaczął coś robić i... ptaszek miał za chwilę poidełko, zrobione z nitki i buteleczki z wodą. Z końca nici, przełożonej przez metalowe szczebelki co jakiś czas skapywała kropla wody. Ptaszek zobaczył, otworzył dziobek, wypił. Rozłożył skrzydełka, zamachał, jakby nowe siły w niego wstąpiły.... 

Na drugi dzień, kiedy jechałam z nim do azylu ptaków w warszawskim zoo, radośnie śpiewał w autobusie.
- Odkarmimy i wypuścimy - usłyszałam. - Wróbli u nas coraz mniej.

Komentarze