Wakacje inne niż wszystkie - czyli jak zorganizować fajne wakacje w domu ;)

O czym przekonałam się w ubiegłe wakacje?


W zeszłym roku zrezygnowaliśmy z urlopu w klasycznym tego słowa ujęciu - nie pojechaliśmy na wakacje GDZIEŚ tam. Ani na dwa tygodnie, ani na tydzień. Zaplanowany remont mieszkania - trzeba było przystosować pokoje chłopaków do potrzeb pierwszoklasistów - i fakt, że straciłam pracę spowodowały, że nasze plany urlopowe uległy zmianom.

Nasz wypoczynek wakacyjny zapowiadał się - przy wszystkich eskapadach świata - dosyć nudno. Wyjazd w rodzinne strony, gdzie zna się każdą uliczkę, każdy budynek i mieszkańców też... cóż, nie wywołuje ekscytacji. Ale ma swoje bezapelacyjne zalety: nie kosztuje tyle, ile urlop w kurorcie. W naszym przypadku wartością samą w sobie była obecność Mama/Babcia (kiedy w dorosłych latach mogłam spędzić w rodzinnym domu tyle czasu???) i okoliczne atrakcje: jezioro (małe, bo małe, ale jest), lasy, pola, działka...

Chłopaki woleliby nad morze albo w góry albo tam.... Ale decyzja zapadła, a ja zaczęłam przygotowywać się do naszych wakacji, które miały trwać miesiąc... Cały miesiąc! Od liceum nie miałam tak długiego urlopu.
Zastanawiałam się, co zrobić, żeby było ciekawie i atrakcyjnie dla dzieciaków. Żeby się nie nudziły, nie marudziły, nie siedziały przed tv czy nie biły się o komputer.  Pomysł na motyw przewodni pojawił się sam - lasy wokół, żal tego nie wykorzystać. Więc po pierwsze...


Baza, kryjówka, szałas


Ten szałas "zrobił" nam wakacje. Frajda przy budowie, a potem z siedzenia tam, bawienia się, grania, czytania... Były pikniki i kilkugodzinne przesiadywania, ale były też dni, kiedy zaglądaliśmy tam na chwilę. Zobaczyć, jak wygląda albo czy nikt nie zrobił mu krzywdy  (o tym, jak zrobić szałas TU)
Przy okazji wędrówek znaleźliśmy też opuszczony domek na drzewie, który raz na jakiś czas wizytowaliśmy (o historii, która nas tu spotkała KLIK)




Jak szałas to cała reszta... 


Jeszcze na etapie planowania wakacji, zamówiłam tipi - asekuracyjnie, gdyby szałas nam się nie udał. Pojawiły się wiec indiańskie klimaty: pióropusze, totem, łapacze snów, łuki, książki z lokalnej biblioteki o tematyce indiańskiej... Podglądaliśmy też owady (pojemnik od Pikini, drobiazg, ale jaka frajda poznawcza) i zrobiliśmy domek dla dzikich pszczół. Puszczaliśmy latawiec i mieliśmy własnoręcznie zrobione łuki i inne takie...
O indiańskich zabawach i książkach przeczytacie TU KLIK



Rowery, rowery, rowery...

Rowery sprawiły, że byliśmy niezależni w promieniu 10-15 km. Plecaki, kosz piknikowy, kaski i jedziemy. Zjeździliśmy okolicę, w wielu miejscach byłam po raz pierwszy (wstyd mówić to głośno, bo mieszkałam tam 19 lat). Piknikowaliśmy i biwakowaliśmy, graliśmy w badmintona, jeździliśmy na działkę, czytaliśmy i rysowaliśmy, grillowaliśmy, rozpalaliśmy ogniska i ... Zawsze w otoczeniu psów i w dużej grupie ;)

Korzystaliśmy też z lokalnych atrakcji: przede wszystkim jezioro - zawsze rano, kiedy cała plaża była nasza (kąpiele, rowerek wodny), muzeum (wakacyjne zajęcia z ceramiki TU), basen, ogródek jordanowski,  biblioteka. Kiedy upał doskwierał - chłodziły nas lody i szejki w ulubionym kawiarnianym ogródku.
A kiedy przychodził weekend i przyjeżdżał J. - wyruszaliśmy na dalsze wycieczki - rowerowe (przeprawa promem TU, trzy plaże nad Wisłą) czy samochodowe (Kazimierz Dolny [TU], skansen w Radomiu [TU] to niektóre z miejsc, które odwiedziliśmy).

W czwartki był targ - kto wstał, ten jechał. Raniutko, rowerami, wzdłuż stadniny koni - w drodze powrotnej obowiązkowo był postój i obserwowanie zwierząt na padoku i bocianów, krążących nam nad głowami. A na targu oglądanie, wybieranie, smakowanie. Tu fasole, tam pomidory, tam chleb pieczony na zakwasie... Pakowanie plecaków i w drogę. 


***

Muszę powiedzieć, że to były jedne z naszych najlepszych wakacji. Kolejny raz przekonałam się, że nie trzeba grubego portfela, żeby dobrze się bawić i nie trzeba niesamowitych atrakcji na zewnątrz. To co blisko, może być równie atrakcyjne i dobre jak to, co daleko. To, co proste, może  cieszyć nawet bardziej. Na miejsca znane popatrzyłam innym okiem, w wielu byłam po raz pierwszy. Wiele rzeczy zrobiliśmy samodzielnie, co dało nam satysfakcję i choć szałas nie przetrwał zimy to cały czas spacerując w pobliżu miejsca, gdzie stał - wspominamy go z uśmiechem. Łuk do tej pory wisi na ścianie w pokoju chłopaków, łapacz snów zresztą też ;)

Niżej miszmasz zdjęciowy ;)




Komentarze

  1. Ej, wakacje w domu to bez wyjeżdżania w ogóle-wg mnie;) A takie wakacje na wsi, u babci-to najwspanialsze! I ile atrakcji, ile przygód! Zaraz pozaglądam w linki, bo mojemu 8-latkowi i koledze jego zaczyna się nudzić, muszę pomysłów poszukać, co im podsunąć:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyjazd do rodzinnego domu, do miasta, w którym mieszkałam przez prawie 20 lat i często nadal bywam (bywamy) - to wyjazd do ... domu ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mówiąc szczerze ja, wakacji w domu sobie nie wyobrażam, ale jak widać, da się je zorganizować w taki sposób, aby dzieciaki się nie nudziły!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz