O książkach niebanalnych, mądrych, ważnych i pięknie zilustrowanych. Dla małych i dużych, którzy zachowali w sobie dziecko.

środa, 27 lipca 2022

Muzeum Nikifora w Krynicy-Zdroju










O Nikiforze, łemkowskim malarzu prymitywiście, usłyszeli chyba wszyscy za sprawą głośnego filmu Krzysztofa Krauze i Joanny Kos-Krauze „Mój Nikifor” (2004). Wcześniej był on znany, jednak stosunkowo niewiele osób spoza świata sztuki byłoby w stanie coś o nim powiedzieć. Po ukazaniu się latem tego roku książki Marii Strzeleckiej „Nikifor”, o Matejce z Krynicy znowu robi się głośno. I dobrze!




Muzeum Nikifora w Krynicy jest jedną z ważniejszych atrakcji turystycznych miasta. W końcu to tu żył i malował ten drobny, niepozorny człowiek w czarnym kapeluszu (1895-1968). To Krynicę ukochał sobie najmocniej i tu zawsze wracał. Długo był niewidzialny. Na murku w pobliżu deptaka, gdzieś na ławce z boku głównego nurtu, zawsze z wysłużoną walizeczką, w której miał swoje wszystko.

Co rano wędrował tak przez miasto, gdzieś siadał i ostrożnie wyjmował swoje skarby — to, co dla niego było najcenniejsze: tekturki (nie stać go było na papiery, czy płótna), ołówek, zwykłe szkolne farbki akwarelowe, wysłużone pędzelki. I malował. Malując, przenosił się do innego świata — nie słyszał szyderczego śmiechu dzieci, nie widział pełnych politowania spojrzeń dorosłych... W tym świecie pełnym kolorów i pięknych form był kimś ważnym, miał głos i opowiadał o tym, jak widzi, to co wokół. I wreszcie był widziany i słyszany.

Oglądam jego prace i czuję wzruszenie. Bo Nikifor (Epifaniusz Drowniak) był prawdziwym artystą. Żył sztuką i dla sztuki. Tylko ją miał, bo przez większość życia funkcjonował na granicy ubóstwa (dopiero ostatnie lata życia przyniosły uznanie, wystawy i pieniądze, i ten czas spędził w godziwych warunkach, ale nie nacieszył się tym, bo już chorował). Żył w swoich obrazach i choć nie potrafił wyraźnie mówić ani pisać (po matce odziedziczył wadę słuchu i mowy, ojca nie znał, uważa się że był nim jakiś malarz przyjeżdżający do uzdrowiska) — obrazy były jego głosem. Teraz słyszymy go wyraźnie. I widzimy świat wykreowany przez Nikifora — lepszy, uporządkowany, pełen ciepła, piękna i kolorów... Nie dziwi na nich brak ludzi, przecież z nimi nie potrafił się porozumieć, ani oni nie chcieli przeniknąć do jego świata (jeśli malował ludzi to wyłącznie siebie — w stroju urzędnika, biskupa, jako dostojnika i ważną osobistość).

W Muzeum Nikifora w Krynicy Zdrój (willa Romanówka, Bulwary Dietla) prezentowane są prace artysty: rysunki i szkice, których nie zdążył już pokolorować, obrazki kolorowane kredkami i obrazy malowane farbami akwarelowymi i olejnymi, gwasze. Tu też można obejrzeć osobiste rzeczy — nie ma ich wiele, bo malarz żył niezwykle skromnie. Duża drewniana, ludowa skrzynia, w której trzymał swoje prace (i na której długie lata spał), walizeczka, z którą chodził „w plener”, kredki, akwarele, pieczątki (wierzył w ich moc, swoje prace ostemplowywał) zebrane w jednej gablocie, kapelusze, kamizelka.... Modlitewnik-szkicownik.

Muzeum nie jest duże, ale daje obraz Nikifora i jego sztuki. Kilka sal z eksponatami, monitorami, na których wyświetlane są zdjęcia, dokumenty, w jednej prezentowany jest film o Nikiforze — można podejrzeć malarza przy pracy na krynickim murku z towarzyszącym mu wiernie psem Hałko.

Pies Hałko waruje też przy pomniku artysty na skwerze przy alei Nikifora (przed Pijalnią Jan i Józef). Autorem pomnika jest Czesław Dźwigaj. 
Kolejnym miejscem, które warto odwiedzić poza muzeum, jest Stary Cmentarz w Krynicy-Zdroju, gdzie Nikifor został pochowany. Na jego grobie do polskiego napisu „Nikifor Krynicki” dodano po latach łemkowski: „Никифор Єпіфан Дровняк” („Nikifor Epifan Drowniak”). Nagrobek wykonał rzeźbiarz Bolesław Chromy.
 




Muzeum Nikifora
Bulwary Dietla 19
33-380 Krynica-Zdrój
muzeum_krynica@muzeum.sacz.pl
+48 18 471 53 03
Zwiedzanie:
wtorek – sobota10.00 – 13.00
14.00 – 17.00 (ostatnie wejście na ekspozycję o godz. 16.30)
Bilety
normalny – 21 zł, ulgowy – 16 zł, Karta Dużej Rodziny – 6 zł.





















niedziela, 17 lipca 2022

Kury z grubej rury, Justyna Bednarek, il. Nika Jaworowska-Duchlińska


Tego było mi trzeba! „Kury z grubej rury” to idealna lektura na lato — lekka, zabawna, zaskakująca i mądra! No i w pakiecie z nią dostajemy bezgraniczną miłość do kur, serio — na żadną nie popatrzycie już jak na .. zwykłą kurę. A swoją drogą Augusta, Hildegarda, Belka i Żaneta powinny zostać ambasadorkami swojego gatunku, bezapelacyjnie!

Bardzo lubię ilustracje Niki Jaworowskiej-Duchlińskiej, to one skłoniły mnie do sięgnięcia po tę książkę i bardzo się z tego cieszę, bo na śmiech zawsze jest dobra pora. Nika ilustruje zadziornie, przewrotnie i z humorem, wszak jest nie tylko ilustratorką książek, ale i autorką satyrycznych rysunków (wiemy też, że potrafi pokazać niedopowiedziane i wydobywać drugie dno). W „Kurach” ilustruje z iskrą i pazurem — razem z Justyną Bednarek zwinnie i lekko operują słowem i obrazem. Przecudnie ogląda się te ilustracje, które z wirtuozerią akompaniują tekstowi.

Bohaterkami, które nadają ton książce, są cztery kury. To niekwestionowane gwiazdy opowieści. Nie byle jakie kury, tylko azjatyckie brahmy. Ptaki o barwnych życiorysach, bo jako jajka zostały uprowadzone przez indyczkę, która chciała mieć pisklaki. Malwina (indyczka) wysiadywała je, a potem wychowywała z dala od podwórka i mieszkających tam zwierząt — w ukryciu, dosłownie w grubej rurze. Kiedy dorosły i zastępcza matka uznała, że czas się usamodzielnić, dzięki interwencji Niewidzialnego Reżysera znalazły się w odpowiedniej porze w odpowiednim miejscu — na bagażniku samochodów rodziny Ogórków i tu zostały. Nie na bagażniku oczywiście, tylko w rodzinie. Zostały i szybko stały się wsparciem dla wszystkich domowników, czytelnikom nie szczędząc błyskotliwych komentarzy do poczynań swoich ludzkich opiekunów.

Kury są jak lustro, które odbija się ludzkie zachowania, przetrawia je i odbija — z komentarzem, radą, pomysłem na... Każda z nich jest inna, mają wyraziste i bardzo ludzkie charaktery, do tego są świetnymi obserwatorkami i mają dużą wiedzę na temat ludzkiego gatunku i życia w ogóle. Nie raz i nie dwa bez ich ingerencji rodzina byłaby w poważnych tarapatach, dzięki nim jednak — niczym skrzydlatym aniołom — wszystkie zagrożenia są wyeliminowane, złe emocje okiełznane, a konflikty zażegnane... Udomowione niczym psy czy koty — funkcjonują w rodzinie, a korzyści są niewątpliwie obopólne. Więcej nie zdradzę, żeby nie odbierać nikomu przyjemności z czytania. Wydaje mi się, że za sprawą duetu autorek niejedno dziecko będzie marzyć nie o psie czy kocie, tylko o własnej kurze! 

Ciekawymi postaciami są państwo Ogórkowie i ich dzieci. Mama, energiczna kobieta, która równie dobrze, jak z czekoladą (jest testerką w Wedlu) radzi sobie ze śrubkami i sekatorem, tata — biolog, którego główną dziedziną zawodową jest fasola i dzieci: ośmioletnia Ania, sześcioletni Wojtek (ku uciesze kur rozumie ich mowę) i najmłodszy Pypeć, czyli czteroletnia Karolina. Każda z tych osób jest wyrazista i wzbudzająca sympatię.

W książce nie brakuje ciekawych wątków społecznych. Edukacja szkolna (ech, ten nacisk na ładne pismo), problemy w relacjach rówieśniczych, nie zawsze mądre zachowania rodziców (nie ma to jak zorganizować dziecku urodziny i zaprosić całą grupę bez dwóch osób...), stereotypy (a raczej lekkie się z ich naśmiewanie, bo kto powiedział, że to właśnie facet musi być mistrzem w składaniu kurnika), miłość ponad podziałami (kura i gawron, a czemu nie?).
 
„Kury” są odtrutką na niepogodę za oknem i w głowie, a przygody rodziny Ogórków i ich trzódki dają czytającym dużo radości  — wydawnictwo zapowiedziało kolejne tomy!  

Kury z grubej rury, tom 1,
Justyna Bednarek,
il. Nika Jaworowska-Duchlińska,
wyd. Słowne Młode,
2022,
stron 175,
oprawa twarda,
cena 45,99 zł
wiek: od 6 lat.