Jak mama została Indianką, Ulf Stark



  Ta książka ma tyle recenzji, że nie będę się na jej temat rozpisywać. Uwielbiam czytać książki i sobie i dzieciom. Czytanie jednych sprawia mi niekłamaną przyjemność, przy innych nudzę się jak mops, bo jestem zmuszana do setnego czytania tej samej opowieści, albo po prostu mi się nie podoba, bo... można długo wymieniać.

Mam swoje typy i preferencje, które nie zawsze pokrywają się z zainteresowaniami czy fascynacjami dzieci. Normalne. Do jednych książek przekonuję, podsuwam i po pewnym czasie okazuje się, że dziecko dojrzało, zaskoczyło i mamy fajną zabawę. Są takie, które odpuszczam. Nie podoba się, trudno.
Są też takie, które doczytuję do ostatniej strony, nawet jeśli dziecko śpi i mogłabym na palcach, jak duch, wycofać się z pokoju i zająć ważnymi sprawami. Indianka należy do tych ostatnich, chociaż i Frankowi bardzo się podobała. Śmialiśmy się w głos za każdym razem, kiedy do niej wracaliśmy.

Skandynawskie lektury zazwyczaj przypadają do gustu wszystkim dzieciom, bo niczego nie narzucają, nie wydzielają smrodku dydaktycznego, czasem nawet bulwersują. No, bo jak to tak...? - o czym można przekonać się, czytając komentarze rodziców. Nic nie jest białe ani czarne jak w życiu. Rodzice nie są święci, czasem są zakręceni i zagubieni w codziennej gonitwie, czasem czegoś nie wiedzą, dzieci też nie są kryształowe i słodziutkie, choć jak to dzieci chęci mają zawsze dobre.

Jak mama została Indianką to historia jednego popołudnia. Ojciec siedzi i jest zajęty swoimi sprawami, mama wiesza pranie, gotuje. A chłopak się nudzi. Zaczepia, próbuje wkręcić rodziców w zabawę, ale dorośli są bardzo zajęci swoimi dorosłymi sprawami. Chłopczyk znajduje piórko i zaczyna bawić się w Indianina. Maluje barwy wojenne na twarzy i ciele, zakłada opaskę, w którą wtyka piórko. Skrada się cichutko, zagląda do pokoi, w których dorośli coś robią. Dociera do kuchni, gdzie mama smaży kotlety. Mama jednak robi rzecz dla chłopca zupełnie nową, mianowicie wchodzi w jego zabawę. Zrzuca fartuch, zostawia kotlety, rozpuszcza włosy, maluje sobie szminką na twarzy indiańskie barwy, i po cichu wykradają się z domu.... Zabawa jest fantastyczna.

Idą nad wodę, pływają łódką, łowią ryby, na wędkę „pożyczoną” od sąsiada. Mama jest INNA. Mama staje się Indianką, jaką była, będąc w wieku synka. Mama wychodzi z roli tej, która zajmuje się domem i innymi, cały czas drepce i coś robi. I jest z dzieckiem naprawdę. Mama jest szalona, mama jest dzika! Zrzuca skórę dorosłego, cała jest w zabawie. Bezcenne!

I tu dochodzę do sedna, czym mnie uwiodła ta książka. Mama zrzucająca ciuchy i skacząca do wody w majtkach i staniku jest moją idolką! Uwielbiam ją! Rysunek mamy w locie to jak manifest wyzwolenia. Ja do Wisły nie wskoczę, do Kanałku Żerańskiego też nie miałabym odwagi, ale... ... sobie i wszystkim BARDZO ZAPRACOWANYM RODZICOM życzę takich chwil, kiedy będziemy mogli na moment, godzinę, dwie, a może nawet cały dzień, naprawdę wrócić do swojego dzieciństwa (bez patrzenia na zegarek i wertowania w głowie kalendarza) i stać się takim dzieckiem, jakim kiedyś byliśmy. Zaszaleć na całego. Dla dzieci, które będą przeszczęśliwe i dla siebie, żeby po prostu  na chwilę wyluzować.



Jak mama została Indianką,
Ulf Stark,
Ilustracje: Mati Lepp
Wydawnictwo Zakamarki, 2008
Liczba stron: 28
Wymiary: 200 x 265 mm
Tłumaczenie: Katarzyna Skalska






Komentarze

  1. ja nie chcę nigdy dorosnąć :) zachęcona - wypożyczyłam:)
    MK

    OdpowiedzUsuń
  2. Magda, tak trzymaj! ściskam mocno! m.

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, Mama Indianka chyba powinna zostać i moją idolką :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz