Baśń o świętym spokoju, Zofia Stanecka, il. Marianna Sztyma


Ach ten święty spokój... Nie ma rodzica, który by o nim czasem nie marzył, kto z nas choć raz (tylko?) nie krzyknął, nie westchnął, nie powiedział, a przynajmniej nie pomyślał: A dajcie mi [wreszcie] święty spokój! 

Chcielibyśmy mieć czasem ten spokój, łeb wolny od problemów, być panem/panią swojego czasu, a przynajmniej tej chwili. Nie zrywać się ciut świt, nie podnosić, podawać, sprzątać, wycierać, podtykać, uspokajać, karmić, i tak w koło Macieju przez 24 h  na dobę. I żeby nikt nie brzęczał koło ucha. Ale się nie da, po prostu nie da.

Bo kiedy ten spokój już jest... 

Ach, czego ja nie będę robić, poczytam, pooglądam, posłucham, spotkam się.... albo własnie nic nie będę robić, przeleżę, prześpię i nikomu nic do tego! 
Ale kiedy już ten spokój jest i wyjdą, wyjadą, na godzinę, pół dnia, kilka dni .... jest pusto, jest głucho, jest tęskno i człowiek nie wie, co ze sobą zrobić. Nosi go od okna do drzwi, od telefonu do ...
A jak wrócą i ten hałas nie przeszkadza, i ten bałagan i to dreptanie, podawanie, upominanie, wycieranie... 

"Baśń o świętym spokoju" Zofii Staneckiej jest opowieścią skierowaną bardziej do rodziców niż dzieci. Spełnia kryteria baśni, występują tu siły i zjawiska nadprzyrodzone, a bohaterowie przekraczają granicę świata realnego i fantastycznego. Czas i miejsce baśni są nieokreślone, rzecz dzieje się dawno, dawno temu...

Królestwem Świętego Spokoju zarządzał król Miłosław, który ponad wszystko cenił sobie spokój właśnie. Panowały tu zasady, których nikt nie łamał, nie działo się nic, co by mogło zburzyć ład i harmonię. Nawet psy nie szczekały, żeby nie zakłócać ciszy, a dzieci nie płakały... Jak łatwo się można domyślić: do czasu, do czasu...
Pewnej burzowej nocy do bram królestwa podeszła nieznajoma, piękna nieznajoma, którą strażnik wpuścił. Ulitował się nad kobietą, nie tylko ze względu na pogodę; starzejący się bibliotekarz szukał pomocnika, a owa kobieta zapewniła, że nie tylko umie zachować spokój, ale umie też czytać i zna się na starych księgach... Król, kiedy tylko po raz pierwszy ja ujrzał - natychmiast się w niej zakochał. Para wzięła ślub i żyłaby w spokoju, gdyby nie to, że urodziło im się dziecko inne niż wszystkie. Hałaśliwe, którego wszędzie było pełno, śmiejące się głośno i tak też się złoszczące... Kochający ojciec  myślał sobie, że jakoś to będzie, jednak czuł się we własnym zamku coraz gorzej.... Te klocki walające się w sali obrad, skarpetki na tronie... Ale im bardziej unikał syna, tym ten o niego mocniej zabiegał.
I kiedy miarka się przebrała, król wybuchł, w gniewie powiedział coś, co uraziło, zabolało syna...
Nie zdradzę, co się dalej stało, żeby nie pozbawić Was przyjemności czytania. Król stracił rodzinę, matka z synem opuścili królestwo, w którym zapanował spokój i cisza... Czy król jednak czuł się dobrze? Czy strata nie była zbyt dotkliwa? 

To piękna opowieść o dojrzewaniu do roli rodzica. Rodzicielstwo zmienia cały świat, ale jest to zmiana, którą warto zaakceptować. I pozwolić sobie pójść za dzieckiem, zamiast ciągnąć je za sobą ;) Nawet kosztem świętego spokoju...

Baśń o świętym spokoju
Zofia Stanecka, 
il. Marianna Sztyma,
Wydawnictwo Egmont, 
2015.

Komentarze

Prześlij komentarz