Chwila u Mistrza, tam gdzie powstają Wilkonie


Jestem przed czasem. Krążę więc wzdłuż ulicy. Piękne, stare wille ukryte wśród drzew. Na jej końcu rów z wodą i dwie kaczki. On stojący na czatach, ona ukryta w trawie. Szczekanie psów, śpiewanie ptaków... Raz na kilkanaście minut ktoś przejdzie. Spokój. Cisza... Długie ogrodzenie, murowane, pomalowane na biało i wykończone drewnem. Obok ledwo widocznego wśród drzew domu - warsztat pracy. Stłoczone pod zadaszeniem zwierzęta - od wejścia widoczne tylko ich wielkie zady - drewniana altanka. Twórczy nieład. Ścięte drzewa, z których lada moment powstaną kolejne wilkonie....

Nie wyobrażałam sobie tego miejsca inaczej.



Za pięć 12. Furtka, klamka. Wchodzę na podwórko, które zawsze wyobrażałam sobie jako miejsce niezwykłe. Zaczarowany ogród. Magiczny dom. Drzewa, drzewa... Pomyślałam, że las zagląda mu do okien, wchodzi do domu. Tak lubi. I On i las.

Jakiś młody mężczyzna pokazuje mi drzwi. Pukam, wchodzę. Malutki drewniany wiatrołap, za którym zaraz wieszak i znajome kapelusze. Podłoga z desek. Po prawo otwarta kuchnia, z szerokim blatem, znad którego przez okno widać tylko drzewa. Ciepło bijące od kuchenki. I pani Halinka, gospodyni pani Józefa, która 

- jak powiedziała mi w pierwszych zdaniach - ma 80 lat, a 1 maja mnie 18 od kiedy pracuje w tym domu. Gospodarza nie było.
 - Zaraz go zawołam. O, ciasto pani przyniosła!
Pani Halinka, niewysoka blondynka o cudownym uśmiechu i ciepłym spojrzeniu zjednującym ludzi. Już ją kocham! Bezpośrednia, wesoła, życzliwa.

- Pani poczeka, usiądzie. Powiem, że przyszła taka piękna blondynka - nie wiem, czy puściła mi oko, nawet jeśli nie to i tak jakby puściła.


Drewniany stół, książki, kartki. Z jednej strony drewniane, rzeźbione krzesło z poduszkami - od razu widać do kogo należy, z drugiej dwa mniejsze. Siadam na jednym z nich. Obok kładę torbę, aparat, wyjmuję dyktafon, kartki...

Pani Halinka wchodzi na górę. Jestem sama, ale nie rozglądam się, siedzę wpatrzona w koniec schodów, gdzie zniknęła gospodyni. W środku mam pokusę, wyjąć aparat i zrobić pstryk, pstryk. Na prawo, lewo, żeby nie zapomnieć. Żeby zobaczyć, później. 

Ciche głosy, kroki. Schodzi pani Halinka, za nią Mistrz. Witamy się, uścisk dłoni. siadamy. Pani Halinka krząta się obok, na kuchence coś się gotuje. Jest domowo, naturalnie.

Rozmawiamy. Jest spokojnie. Jest dobrze. Żałuje, że za jakiś czas będę musiała wstać i stąd wyjść. To jest ta chwila, już tu pewnie nie wrócę. Chciałabym chłonąć, zapamiętać, ale stres wywołany tą sytuacją, jej powaga -  blokują mnie. Patrzę, a nie widzę. Tylko czuję.

Rozmawiamy o ostatnich książkach. Pan Józef opowiada o Elektronie, potem o nowości, której nie znam. Wyciąga ją spod stosu papierów, pokazuje, oglądam. 


- Pani ma czworo dzieci? W jakim wieku? - bierze ode mnie książkę. - Jakie mają imiona? - zaczyna pisać dedykację. Powoli wpisuje imiona, składa podpis, pisze datę. Jestem autentycznie wzruszona takim prezentem. W torbie mam kilka książek, jeszcze bez autografu, nie wyciągam ich. Ani teraz ani później. 

Wychodzę po prawie półtorej godziny. Mocny uścisk ręki, życzenia zdrowia, do zobaczenia.


Komentarze

  1. To co u Maestro imponuje mi niezmiennie, to obok niezwykłego talentu, żywotności, potrzeby tworzenia też Jego szczodrość.

    OdpowiedzUsuń
  2. To człowiek i artysta ze wszech miar niezwykły!

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzezby niezwykle, wspaniale. B

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że też Ci się podobają!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz