Warsztaty FRIDOWE z Anną Jaworską ARTYSTYCZNIE!

Sześć godzin pracy, od białego płótna po fantastyczny kolaż - tak Ania zapowiadała warsztat FRIDOWY. Mnie długo na takie spotkania zapraszać nie trzeba - lubię zabawę w sztukę i prace manualne, choć różnie mi to wychodzi, ale to nie jest najważniejsze - ważna jest przyjemność, którą daje takie działanie. Warsztaty Ani kierowane są do dziewczyn (nie tylko dziewczyn, ale tu akurat były same dziewczyny), które nie są malarkami, tylko amatorkami, a celem jest nie tylko sam efekt twórczy, czyli stworzenie swojej Fridy, ale droga do tego pełna wskazówek (Ania cudownie uczy!) i dobra zabawa. To takie trochę „darcie pierza”, ręce czymś zajęte, a i pogadać można. I choć się nie znałyśmy, to szybko pojawiło się poczucie wspólnoty i taka babska dobra energia!

Tu było coś jeszcze - jakaś magia! Bo choć do dyspozycji miałyśmy te same materiały, to te nasze Fridy były inne. Każda bez wyjątku - byłyśmy tym zaskoczone! A potem ten moment - wszystko już jest, tylko trzeba namalować oczy. I te oczy już są i bach - Frida patrzy na nas! Jest! Taka wisienka na torcie. Każda patrzy inaczej, każda ma w sobie cząstkę swojej twórczyni. Powstały Fridy blondynki, Fridy rudowłose, Fridy brunetki. Niesamowite!

Bardzo polecam spotkania wszystkim, którzy lubią prace manualne. Anię znam od lat - to niezwykle ciepła, kolorowa i pełna dobrej energii osoba, która potrafi zachęcić do twórczego działania najbardziej opornych i robi to w taki sposób, że skrzydła rosną. Zerknijcie na jej stronę na FB, albo Instagramie , wpadnijcie na darmowe warsztaty online (najbliższe już  w środę 1 czerwca) i śledźcie kiedy następne spotkanie w realu. 


Spotkałyśmy się w Starych Babicach. Mała, kameralna grupa, siedem dziewczyn plus Ania. Wpadłam ostatnia, ale załapałam się jeszcze na rozruch grupy, pogaduszki przy kawie (był też przepyszny tort Pavlova), przedstawianie się i rozgrzewanie do działania. Atmosfera  i samo miejsce sprzyjało pracy twórczej - wielkie okna, jasna sala i porozstawianie akcesoria niezbędne do wykonania pracy: pędzle, farby, pudła z tapetami i materiałami, kleje, a na stołach rozłożone duże puste płótna. Czy na jednym z nich powstanie moja Frida? Matko jedyna, nigdy nie malowałam na płótnie!




Wśród nas nie brakowało wielbicielek Fridy Kahlo, co było widoczne na pierwszy rzut oka (te t-shirty z twarzą malarki, te kwiaty we włosach i kolory!)  - od razu któraś z dziewczyn włączyła ścieżkę dźwiękową z filmu Frida, zrobiło się klimatycznie, wszystkie jedną nogą znalazłyśmy się w Meksyku!

Żeby nie było za trudno i żebyśmy nie były rzucone na głęboką wodę i wyszły z prawdziwym portretem Fridy, Ania rozdała nam kartki ze zrobionym przez siebie szablonem malarki. Dzięki temu miałyśmy dobry start, a Fridy wyglądały jak Frida :) Szablony na płótno, ołówki w dłoń i do dzieła! Po odwzorowaniu twarzy zaczęła się zabawa w malowanie. Każda indywidualnie rozrabiała farby, łączyłyśmy, mieszałyśmy, żeby dojść do koloru skóry, który nam odpowiadał.  

 
Potem buszowanie w materiałach i tapetach, żeby wybrać odpowiadające nam wzory, kolory. Koncepcje się zmieniały, każda  z nas - metodą prób i błędów - stworzyła kolorystyczną  bazę, która jej pasowała. I dalej malowanie, tym razem tła, a potem wykańczanie twarzy... Próbowałam ze zgaszonymi zieleniami, ale co zrobić, że lubię mocne, nasycone kolory i ta czerwień wołała do mnie, więc skończyło się na czerwieni i ciepłym morskim kolorze w tle. Moja Frida jest niedokończona; chcę obrazek uzupełnić jeszcze różnymi roślinnymi elementami. I mam pomyśleć o kolczykach, to słowa Ani, tylko z kolczykami mam tak, że od lata sama ich nie noszę, więc może moja Frida też pozostanie bez nich? Jeszcze o tym pomyślę...

Na ostatnim zdjęciu nasza Fridowa ekipa - zobaczcie, jakie cuda zmalowały dziewczyny! Jestem pod wielkim wrażeniem.




Komentarze

Prześlij komentarz