Kocie ścieżki, Piotr Wilkoń, Józef Wilkoń
Zanim zaczęłam czytać, obejrzałam książkę kilka razy od pierwszej do ostatniej strony. Każdą ilustrację, każdego kota przeanalizowałam od pazurków po wąsiki. Z zachwytem! Jestem kociarą z rodziny kociarzy. Przez moje domy przewinęło się mnóstwo kotów, wiele też przyszło tu na świat (to było w czasach, w których o sterylizacjach i kastracjach czworonogów nie mówiło się, a tym bardziej jej nie robiło). I znam te miny, te oczy, te pozycje, te pękate brzuszki, te chude drżące nóżki, to stroszenie futerka, podskoki i przewrotki. I to wszystko jest w tej książce, na ilustracjach Józefa Wilkonia. Kilka pociągnięć pastelą i cała kocia natura jak na tacy podana, kocie charaktery też! Z tych pyszczków i oczu można czytać zdziwienie światem, który zaskakuje kocie maluchy na każdym kroku.
Ta krótka opowieść to taka relacja z pierwszego dnia samodzielności i wyjścia na świat bez troskliwej opieki mamy. Wyjścia spod kociej spódnicy i kocich skrzydeł. Kocięta pchane ciekawością stają się zdobywcami nowych wrażeń. To taka podwórkowa kocia inicjacja.
Kociaki Kocmołucha, Mićka i Klarka — dzieci szaroburej kotki Mici — wychodzą na pierwszy spacer. Bo ileż można bawić się w domu w polowania na niby za swoim lub cudzym ogonkiem? Micia postanawia wyprowadzić maluchy poza dom, a potem dyskretnie zniknąć, by dać im szansę na samodzielne poznawanie świata. Koty oszołomione słońcem i wiatrem owiewającym im noski, dają się ponieść temu światu, lecą, a to za ważką, a to za myszką, a to za wróblem. Pierwszy spacer po płocie może być równie ekscytujący co przejście najwyższym mostem świata! A świat jawi się jako miejsce bezpieczne — wszak wszyscy przed kociakami uciekają, a życie piękne! Do czasu, bo na drodze staje im pies i tu zaczyna się problem. Instynktownie maluchy najeżają się i syczą, a potem uciekają w te pędy, wołając mamę. Na szczęście ten pies to podwórkowy poczciwy Burek — Micia zaalarmowana krzykami dzieci oddycha z ulgą. Pierwsze koty za płoty...
Sympatyczna i ciepła opowiastka z życia kociej rodziny, w której obrazy grają pierwszą rolę. Zachwycamy się ilustracjami i razem z bohaterami — urodą i niesamowitością świata.
Jedyne co mi zgrzyta i psuje pierwsze wrażenie z książką to okładka — koty są przeurocze i rozczulające — nie pasuje mi do nich krój pisma i mocna czerń tytułu.
Ta krótka opowieść to taka relacja z pierwszego dnia samodzielności i wyjścia na świat bez troskliwej opieki mamy. Wyjścia spod kociej spódnicy i kocich skrzydeł. Kocięta pchane ciekawością stają się zdobywcami nowych wrażeń. To taka podwórkowa kocia inicjacja.
Kociaki Kocmołucha, Mićka i Klarka — dzieci szaroburej kotki Mici — wychodzą na pierwszy spacer. Bo ileż można bawić się w domu w polowania na niby za swoim lub cudzym ogonkiem? Micia postanawia wyprowadzić maluchy poza dom, a potem dyskretnie zniknąć, by dać im szansę na samodzielne poznawanie świata. Koty oszołomione słońcem i wiatrem owiewającym im noski, dają się ponieść temu światu, lecą, a to za ważką, a to za myszką, a to za wróblem. Pierwszy spacer po płocie może być równie ekscytujący co przejście najwyższym mostem świata! A świat jawi się jako miejsce bezpieczne — wszak wszyscy przed kociakami uciekają, a życie piękne! Do czasu, bo na drodze staje im pies i tu zaczyna się problem. Instynktownie maluchy najeżają się i syczą, a potem uciekają w te pędy, wołając mamę. Na szczęście ten pies to podwórkowy poczciwy Burek — Micia zaalarmowana krzykami dzieci oddycha z ulgą. Pierwsze koty za płoty...
Sympatyczna i ciepła opowiastka z życia kociej rodziny, w której obrazy grają pierwszą rolę. Zachwycamy się ilustracjami i razem z bohaterami — urodą i niesamowitością świata.
Jedyne co mi zgrzyta i psuje pierwsze wrażenie z książką to okładka — koty są przeurocze i rozczulające — nie pasuje mi do nich krój pisma i mocna czerń tytułu.
Komentarze
Prześlij komentarz