Stasiek nie mylił się, mówiąc, że ta książka mi się spodoba.
Sugestywne, trafiające do wyobraźni opisy arktycznej wyspy, miejsc, ludzi, zwierząt. Surowość klimatu, lodowa cisza i przyroda, w zderzeniu, z którą człowiek uświadamia sobie swoją małość. Czytając, nabiera się ochoty na wyprawę do miejsca, gdzie słońce latem nie zachodzi, by potem w zimie zniknąć na długie miesiące, rekompensując swój brak teatrem zorzy polarnej. Zastanawiam się nie nad tym, co skłania ludzi do przyjazdu w to miejsce, tylko co sprawia, że chcą zostać tu na zawsze? Życie na Spitsbergenie wymaga hartu ducha, dojrzałości i świadomości praw rządzących przyrodą. Wierzę, że ponoć można się przyzwyczaić do policzków smaganych wiatrem, do chłodu przeszywającego na wskroś, do życia eliminującego wszystko, co zbędne. Bo tu sprawdza się minimalizm i prostota. Wygoda i ciepło. Myślę, że to może być pociągające — uciec od konsumpcjonizmu, od tego naszego zachodniego przepychu. Wybrać trzeszczenie lodu, zawodzenie wiatru, chłód i bliskość natury. Dzikiej, szorstkiej. A ciemność jest przytulna, choć i bardzo samotna.
Książka „Przyjaciel Północy” kierowana jest do dzieci, ale i starsi rozsmakują się w klimacie, który niczym mgła spowija opowieść. Bo czytając tę opowieść, można zauroczyć się w lodowej pustce. Ja, choć jestem zdecydowanie ciepłolubna — chciałabym, jak główny bohater, pojechać tam do kogoś w odwiedziny. No właśnie, książka.
Daniel, 12-latek z Wrocławia w wakacje leci do cioci (właściwie to przyjaciółki mamy), która mieszka na Spitsbergenie i pracuje tu w gazecie. Chłopak ma obserwować ptaki, jeździć po wyspie, zwiedzać fiordy. Jednak nim na dobre się tu zagospodaruje, plany jego i cioci ulegają zmianom. Zwyczajne, wakacyjne odwiedziny przemieniają się w poszukiwanie kłusowników, zabijających niedźwiedzie. Po drodze spotykają różnych ludzi, znajomych cioci — naukowców (na Spitsbergenie jest polska stacja), rybaków. Nocują w namiocie i drewnianych chatach, a od pewnego momentu podróżują już we czwórkę z dziennikarzem Birgerem i dziesięcioletnią Juno (w sumie powinnam napisać, że w piątkę, bo jest jeszcze kot Raptus) Juno, choć młodsza od Daniela, wychowana w północnych warunkach jest górą — umie posługiwać się nożem i prowadzić łódź, jest pyskata i pewna siebie. Daniel jest typem obserwatora, Juno wszędzie mocno zaznacza swoją obecność.
Jednak ta książka to zdecydowanie nie tylko powieść detektywistyczno-kryminalna, choć na tym wątku opiera się fabuła. To też proekologiczny manifest i ukłon w kierunku zwierząt i przyrody. Człowiek to najbardziej niebezpieczny gatunek na świecie, mówi Juno, a my doskonale wiemy, że ma rację. Dewastowanie tego, co zostało dla zysku to główny grzech współczesnego człowieka. Efektem ludzkiej działalności jest ocieplenie klimatu i ginięcie kolejnych gatunków zwierząt. Tu, na Spitsbergenie widać to wyraźnie. Życie na Północy uczy Mniej. Chcieć, mieć, marnować.
Ogromny wkład w odbiór tej książki mają ilustracje. Obrazy Mariusza Andryszczyka sprawiają, że słyszymy trzask lodu i czujemy mróz otulający twarze. Jesteśmy tam pośród lodowego pustkowia, na morzu i na lądzie. Chłoniemy widoki tak różne od tych nam znanych. Ilustracje są fantastyczne. Z jednej strony surowe, z drugiej pełne liryzmu, są jak marzenie o miejscu, w którym chcemy się znaleźć.
Błękit i biel, raz skondensowane, raz rozwodnione, raz otulające, raz zimne jak lód.
Autorka książki, Ilona Wiśniewska to reporterka, autorka książek „Białe. Zimna wyspa Spitsbergen”, „Hen. Na północy Norwegii” oraz „Lud. Z grenlandzkiej wyspy”. Mieszka w północnej Norwegii. „Przyjaciel Północy” to jej powieściowy debiut dla młodych czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz