Kto spełnia marzenia w lesie, Dora Rosłońska, il. Anna Kucharska (KONKURS)






Mała, cieniutka książka z okładką w głębokich, ciepłych kolorach. I tekst jak na zimowe, pochmurne dni, bo ma świąteczną magię, choć o świętach nie ma w książce ani słowa. Ale czytając "Kto spełnia marzenia w lesie" pomyśleliśmy, że te święta już zaraz, tuż tuż i myśli zaczęły wędrować wokół uśmiechów krążących wokół drzewka, gwiazdki na czubku choinki i bożonarodzeniowego stołu... Cieplej się zrobiło. Listopadowa pochmurność przestała być tak pochmurna.

To książka o marzeniach. Każdy jakieś ma, ale wiele z nich wydaje się niemożliwych do spełnienia, nierealnych. Czy są za duże? Nie od dziś wiadomo, że silna wiara w sukces to podstawa i może do sukcesu doprowadzić.

Kto spełnia marzenia w lesie


Zwierzęta gnane jakimś impulsem zbierają się nocą na leśnej polanie. Oczekują na coś, choć same nie wiedzą, co to będzie. Ale czują, że coś się zaraz wydarzy, czują to od pazurów, od końców ogonów po czubki uszu.

I rzeczywiście ich gotowość na COŚ jest nagrodzona - z rozgwieżdżonego nieba spada świetlista kometa, a tam gdzie jej ogon dotknął ziemi - wyrasta drzewo. Nie takie zwyczajne drzewo, tylko nieziemskie, księżycowe - z szaroniebieskim pniem i gałęziami i migoczącymi gwiazdkami zamiast liści. Drzewo nie tylko inaczej wygląda, ono też mówi!

Zdumione zwierzęta słyszą, że każda gwiazdka to spełnione marzenia, bo drzewo jest Drzewem Spełnionych Marzeń. I ich marzenie może być spełnione, pod warunkiem, że naprawdę będą tego chciały. Każde dostaje swoją gwiazdę i radę, by pobyło z nią i ... swoim marzeniem w samotności.
Podekscytowane zwierzęta wracają z tym niezwykłym prezentem do swoich domów. I myślą o tym co się stało, myślą o swoim marzeniu, wyobrażają je sobie, smakują...

Obserwujemy wilczycę, która ma swój sekret - nikt w stadzie nie zauważył, że nigdy nie wyje, bo wstydzi się swojego głosu. Ośmielona prezentem, oswaja się z marzeniem, odbiega daleko od nory i ćwiczy głos próbując najpierw nieśmiało, potem coraz pewniej - wyć. Z dnia na dzień jej głos nabiera mocy, a ona przekonania, że to może się udać. I rzeczywiście!

Skłóceni i rywalizujący ze sobą zajęczy bracia nieświadomie poprosili gwiazdkę o to samo - o odzyskanie brata. Dość mieli wrogości i niesnasek, jednak żaden z nich nie miał odwagi wyciągnąć ręki pierwszy. Tragiczne wydarzenie  - powódź nory ich matki i siostry i ratowanie bliskich uświadomiło im, jak wiele mogą osiągnąć działając razem, ramię w ramię.

Jeż Gustaw nie umiał dopasować się do trybu życia, jaki wiodą jeże. Nie chciał marnować czasu na zimowe spanie - rodzice załamywali ręce i wstydzili się takiego syna, tym bardziej, że inne jeże wytykały Gustawa palcami. A ten odmieniec nie pragnął niczego bardziej jak tylko być sobą...
Lis chciał żyć bez przemocy i zostać wegetarianinem!

Mysz Konstancja, jeleń, borsuk... Wszystkie czegoś pragnęły. I każdemu z nich spełniło się marzenie. Dzięki gwiazdkom i Drzewu Spełnionych Marzeń? Tak naprawdę do wszystkiego doszły same, a Drzewo ofiarując im gwiazdki jedynie ośmieliło je do podążenia za marzeniami.

Proste, przyjazne opowieści i ciepłe - choć zimowe - ilustracje Anny Kucharskiej.


Kto spełnia marzenia w lesie,
Dora Rosłońska,
il. Anna Kucharska,
Wyd. New Space, 2018
Oprawa miękka ze skrzydełkami.
Format: 130 x 210 mm
Stron: 58
wiek: od 4 lat,
cena 32 zł.

KONKURS


A dla czytelników Maków mam niespodziankę: trzy książki Dory Rosłońskiej czekają na Was! Napiszcie krótko o jednym marzeniu i drodze do jego spełnienia. Może być zabawnie, może być refleksyjnie, jak tam chcecie :)

Konkurs rusza w momencie opublikowania tego tekstu na blogu.
Na odpowiedzi czekamy do niedzieli, 25 listopada (makiwgiverny@gmail.com).

Makowe jury wytypuje trzy wypowiedzi, które ujmą obradujących za serca. Listę zwycięzców, do których wyślę książki, ogłoszę 27 listopada i poproszę te osoby o przesłanie adresów do wysyłki. Dane zwycięzców nie będą przetrzymywane dłużej, niż jest to wymagane (zostaną usunięte po wysłaniu książek).










Pokonkursowo

Bardzo dziękuję za maile od Was. Bardzo trudno było mi wybierać, bo wszystkie marzenia to marzenia - ważne, bliskie, cenne. Nie da się ich zmierzyć, zważyć... Dziękuję, że podzieliliście się nimi  ze mną - szczerze i na serio. Czytając je uśmiechałam się i wzruszałam.Cieszę się z tych zrealizowanych przez Was i tych, które są w drodze do spełnienia! 

Książki wyślę trzem Paniom (autorki proszę o przesłanie adresów do wysyłki)

***

HANNA: Moje, nasze marzenie było malutkie, mniejsze niż główka od szpilki... Nowe życie, nasze dziecko, pełna rodzina... Ile kosztowało? Wiele... Łez, pustych dni, spotkań ze specjalistami. Ale nie za wiele. Bo na końcu czekał cud. Nasz największy cud, największy tak samo jak ten drugi. Bo teraz, po kilku latach jest nas dwoje plus dwoje, no i kot. Ale ta droga nauczyła mnie czegoś najważniejszego, co do dziś daje mi siłę... Mianowicie tego, że na najwspanialsze rzeczy warto czekać i nigdy nie tracić z oczu swoich marzeń. I teraz spokojnie sobie czekam, realizuję i czekam. A gdy noc zastaje mnie zmęczoną po ciężkim dniu, wiem, że to nie był pusty dzień, jak tamte smutne. Ale dzień pełen trudów i wyzwań, których tak pragnęłam. Z tą wiedzą naprawdę łatwiej się idzie, choćby niewyspanym.



DOMINIKA: Konie fascynowały mnie od zawsze. Pamiętam, jak z rodzicami jeździliśmy na wieś, upchani na tylnym siedzeniu małego fiata - a były to czasy, kiedy konie pasły się prawie na każdej łące - urządzałyśmy wtedy z siostrą taki konkurs liczenia tych naszych ulubieńców. Obserwowałyśmy krajobraz w milczeniu i skupieniu, gdy któraś z nas zauważyła konia, nie mówiąc nic tej drugiej, doliczała go do swojej puli. Oczywiście, wygrywała ta, która naliczyła ich najwięcej.
Gdy miałam 12 lat mama zapisała mnie na lekcje jazdy konnej. Wspomnienia z tamtego okresu są dla mnie bezcenne: czyszczenie, karmienie, opieka, wyjazdy w tereny, kuligi, mróz do szpiku kości, ugryzienia, kopnięcia… ale w sercu WIELKA RADOŚĆ z realizacji tej pasji.
Niestety, później zapomniałam o moim hobby na wiele, wiele lat. Przypomniało mi się o nim dopiero w bardzo trudnym momencie mojego życia - po śmierci ojca.
To pragnienie działania, rozwijania się wróciło ze zdwojoną siłą. Zaczęłam więc na nowo uczyć się jazdy konnej, koni i siebie. Po trzech latach spędzonych w siodle, postanowiłam kupić własnego konia:), a dokładniej kuca, który okazał się charakternym uparciuchem.
Dziś przyglądam się miłości mojej córki do naszego kuca. Obserwuję jej zmagania, skoki przez przeszkody, konkursy, na których albo wygrywa albo przegrywa, ale walczy, nie poddaje się.
Wiem, że ta miłość do koni płynie w naszych genach, konie w naszej rodzinie były obecne od zawsze i cieszę się, że ta pasja przepływa przeze mnie do mojej córki, do moich dzieci. Mam nadzieję, że nigdy już nie zgaśnie:)


JOANNA: Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia samemu!
Ja wiem, że marzenia powinny być takie wow... oryginalne, nieosiągalne, niebanalne, ale ja powiem o swoim, prostym. Jako młoda dziewczyna chciałam mieć dom taki z klimatem, taki ciepły... wyjątkowy, nie na pokaz, nie zaprojektowany, nie za dużą kasę. Zresztą co to za klimat, jak wpadnie architekt namaluje, wyłoży się miliony...
Kupiliśmy z mężem stare pół bliźniaka, zapożyczyliśmy się w całej rodzinie :) Stare, krzywe, a żeby było ciekawiej - było w nim wcześniej zabójstwo... Kochankowie, zabili męża kobiety, ale upozorowali sytuacje tak, że niby wpadła mafia :) Mąż mówi „Chciałaś klimat, no to mamy klimat jak z thrillera”. Nie mieliśmy na to wszystko pomysłu, coś próbowałam urządzać, nie szło mi, nie mogłam znaleźć swojego miejsca w tym mieszkaniu, meble na pół nowoczesne, na pół zielono-czerwone, ściana złota ... Mówię do męża "budujemy półki", potem jednak „to nie to, trzeba burzyć”. Zaglądałam do innych, słuchałam podpowiedzi. Ogólnie ani domu ciekawego, ani klimatu - oprócz zabójstwa w tle :) Pewnego dnia trafiłam na pchli targ...i strzeliła mnie strzała amora. To było to! Starocie, stare meble, szafki. Po trzech latach odkryłam miłość. Zaczęłam wyszukiwać starych mebli, odnawiać je, pobielać i urządzać. Nie mieliśmy pieniędzy, wiec urządzanie na nowo odbywało się etapami. Trwało to pięć lat. Setki spacerów na giełdy staroci, miliony obrazków, porcelany, starych historii przejrzanych, wysłuchanych... Meble oddane przez pewną babcię, która płakała, że jej bieliźniarkę wnuki chcą porąbać ... Każdy mebel z inną historią, z innym przesłaniem, ale z wielką miłością, czasami z łezką wzruszenia. Ogrom pomocy ze strony mojego męża, wszystko robione wspólnie z małymi dziećmi pod pachą. I teraz jest dom, ścian nie zmieniliśmy .... nadal krzywe. Ale czuć klimat, miłość i ciepło. Czuć nas, naszą pracę, radość, czuć rodzinę. Dobrze nam tu. Herbata w takim towarzystwie i w takim miejscu jest marzeniem pewnie wielu ludzi... Ja swoje spełniłam.

Komentarze