O zmierzchu...


Nasze jezioro o każdej porze roku ma swój urok. Rano wybraliśmy się na spacer z psem babci, ja i moich trzech chłopaków. Nim zbiegłam ze skarpy, Antek z okrzykiem "woda jest zamarznięta na kość!" wskoczył do jeziora. Na szczęście wybrał brodzik i skończyło się na nogach mokrych po kolana. Szybko ewakuowaliśmy się do domu, żeby zmienić garderobę i rozgrzać nóżki ;)
Późnym popołudniem wybrałam się tu znowu, tylko z Antkiem. Franek i Staś zostali w domu - woleli składać z tatą samoloty z klocków lego.

Szliśmy sobie za rączkę, Antoś bawił mnie uroczą rozmową. Pomarudziliśmy przy brzegu wyławiając zamarznięte kry i rzucając patyczki. Zrobiliśmy rundę na pomostach. Antoś poćwiczył na siłowni pod chmurką. Pobiegał na górze piachu. Pohuśtał się na huśtawce na placu zabaw. A na koniec zrobił mi pyszną kawę z mleczkiem z liści i mchu."Kawiarenka zamknięta na zawsze! Jutro otworzę ją znowu. Zrobię ci herbatkę z herbatnikiem!" - oznajmił, kiedy opuszczaliśmy placyk.

A ja ani razu nikogo nie goniłam! Ani razu nie rozglądałam się nerwowo, czy na pewno każdy jest bezpieczny i czegoś nie kombinuje! Ani razu nikogo nie nawoływałam!  Muszę powiedzieć, że spacer z jednym dzieckiem to w ogóle ... laba, luz blues! Nie czuć, że jest się z dzieckiem!

A dzień spokojnie przeszedł sobie w noc...

Komentarze

  1. O taak! Już dawno odkryłam, że pójście na spacer z jednym dzieckiem to czysta przyjemność! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Po prostu relaks! Dla dwóch stron!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz